
Szoty w podróży
13 października, 2025
Wstaliśmy o 5:15. Na zewnątrz panował jeszcze półmrok, a powietrze miało w sobie tę poranną rześkość, która zapowiadała spokojny, ciepły dzień.
Z tarasu naszego domku, położonego w samym sercu Addo Elephant National Park, obserwowaliśmy, jak świat budzi się do życia.
Gdzieś w oddali przemykały sylwetki antylop, ptaki zaczynały swój koncert, a mgła leniwie unosiła się nad trawami.
Zjedliśmy śniadanie, spakowaliśmy nasze rzeczy i ruszylismy w drogę. Słońce powoli wspinało się nad horyzont, a z każdym kilometrem czuć było coraz bardziej, że tę przygodę zapamiętamy na długo
Ledwie wyjechaliśmy z obozu, a już na nas czekał.
Pierwszy mieszkaniec, którego spotkaliśmy tego dnia – kudu, dumny, elegancki, z porożem jak z bajki. Stał nieruchomo w porannym świetle, jakby chciał sprawdzić, kim jesteśmy i czy zasługujemy na to, by swobodnie zwiedzać jego królestwo.
Patrzył uważnie, nasłuchiwał, a gdy próbowaliśmy podjechać odrobinę bliżej – strzygł uszami i i wyglądał na zaniepokojonego naszym towarzystwem. Kiedy zaczęliśmy się oddalać, wyprostował się dumnie, wyprężył pierś i zademonstrował swoje poroże w całej okazałości.
Prawdziwy dżentelmen sawanny – czujny, spokojny i doskonale świadomy swojego uroku.
Nie bez powodu park nosi ich imię. Słonie towarzyszyły nam przez cały dzień. Pojawiały się wszędzie – samotnie, w parach, całymi stadami, albo w towarzystwie zebr lub guźców.
Jedne spokojnie jadły, inne prowadziły młode, a kilka postanowiło wziąć poranny prysznic w błocie.
Były majestatyczne, spokojne i zdawały się zupełnie nie przejmować naszą obecnością. Czasem podchodziły tak blisko, że instynktownie ściszaliśmy głos, gasiliśmy silnik i po prostu patrzyliśmy, jak przechodzą tuż obok.
Największe emocje wzbudził w nas nosorożec. Stał kilkanaście metrów od naszego auta – spokojny, dostojny, jak strażnik sawanny. Obserwowaliśmy się z daleka. On nas, my jego.
A potem niespodziewanie ruszył w naszym kierunku. Serca nam przyspieszyły, w samochodzie zrobiło się zupełnie cicho. Przeszedł tuż obok – dosłownie dwa metry od naszej maski. Będąc tuż obok zatrzymał się, spojrzał na nas, jakby chciał się upewnić, że wiemy, kto tu naprawdę rządzi, i spokojnie odszedł dalej.
Guźce (pamiętacie Pumbę z „Króla Lwa”?) to zupełnie inna historia.
Biegały po całym parku jak małe czołgi – głowa w dole, ogonek w górze, zawsze w pośpiechu, jakby wszędzie się spóźniały.
Zabawne, niezdarne i absolutnie urocze. Niektóre taplały się w błocie, inne z powagą ryły ziemię, a wszystkie wyglądały, jakby za chwilę miały krzyknąć: „Hakuna matata” (w języku suahili – nie martw się, wyluzuj!)
Trudno je było przegapić.
Pawiany – głośne, ruchliwe, zawsze zajęte sobą i swoim małpim światem. Siedziały przy drodze, na drzewach, na kamieniach… właściwie wszędzie.
Niektóre z powagą obserwowały przejeżdżające auta, inne kłóciły się o coś, co wyglądało jak resztka owocu, a młodsze urządzały sobie dzikie gonitwy między krzakami. To był prawdziwy teatr .
Bawoły nie robiły wokół siebie żadnego zamieszania.
Stały w trawie, masywne i ciche, jakby od dawna wiedziały, że nie muszą niczego udowadniać.
Czasem tylko poruszyły ogonem, by odgonić muchy, albo powoli uniosły głowę, by sprawdzić, kto śmie zakłócać ich spokój.
W ich spokoju było coś niezwykłego – ani lęku, ani pośpiechu.
Wyglądały, jakby świat mógł się walić, a one i tak po prostu trwałyby dalej, niewzruszone.
Potężne, pewne siebie, zupełnie inne od wszystkich, których spotkaliśmy wcześniej.
Drogi w Addo miały w sobie coś hipnotyzującego.
Ciągnęły się daleko, po horyzont, wijąc się między pagórkami i drzewami. Po całym dniu pełnym emocji jechaliśmy w ciszy – z uczuciem, że Afryka nie kończy się za zakrętem, tylko trwa w każdym wspomnieniu, zapachu i dźwięku.
Im bliżej wieczoru, tym ciszej robiło się wokół. Szutrowa droga prowadziła dalej, pomiędzy krzewami, w stronę samotnego drzewa na wzgórzu. Nie rozmawialiśmy – cieszyliśmy oczy i powolutku żegnaliśmy się z sawanną.
Kiedy słońce zaczęło chować się za horyzont, świat przybrał kolor miodu i ziemi.
Zatrzymaliśmy się jeszcze na chwilę, żeby nacieszyć oczy.
Wokół pachniało ciepłem, a powietrze niosło ze sobą spokój kończącego się dnia.
To był ten moment, kiedy wiedzieliśmy, że chcemy tu wrócić.
Wskazówki:
👉 Rezerwacja noclegu:
Spaliśmy na terenie Addo Elephant National Park, co było strzałem w dziesiątkę – poranki zaczynaliśmy z kubkiem kawy na tarasie, obserwując pierwsze zwierzaki budzące się do życia.
Nocleg rezerwowaliśmy bezpośrednio przez stronę SANParks.
👉 Jak zwiedzać:
Po parku można poruszać się samodzielnie własnym autem – drogi są dobrze utrzymane, a zwierzęta podchodzą naprawdę blisko.
👉 Na co uważać:
Zwierzęta mają tu pierwszeństwo. Czasem to one decydują, kiedy można ruszyć dalej – wtedy po prostu gasisz silnik i czekasz, w ciszy i z pokorą, pamiętając, że jesteś na ich terenie.