W krainie pachnącej kakao

Ameryka, Peru

santa maria

Po dwóch dniach w Ollantaytambo doszliśmy do wniosku, że pora ruszyć dalej. Spakowaliśmy więc plecaki i pojechaliśmy do Santa Maria. Byliśmy jedynymi turystami, którzy na tym etapie wysiedli – reszta ruszyła dalej.

Nie mając pojęcia, dokąd powinniśmy się udać, postanowiliśmy zasięgnąć języka w lokalnym barze. Zjedliśmy po talerzu zupy (temperatura na zewnątrz wynosiła jakieś 35 stopni, a my dostaliśmy gorący rosół z gigantyczną ilością makaronu), przekąsiliśmy mandarynką i – po delikatnym obłaskawieniu groźnie wyglądającej właścicielki – zapytaliśmy naszym niezbyt bogatym hiszpańskim, gdzie można zobaczyć, jak wygląda proces produkcji kakao.

Pani użyła wielu kompletnie nieznanych nam słów, pomachała rękoma, zadzwoniła gdzieś i kazała nam czekać. Po kilku minutach pojawił się mężczyzna, który powiedział, że jest kierowcą i mamy iść za nim. Wsiedliśmy do auta i ruszyliśmy – nie mając pojęcia, dokąd jedziemy.

Po 15 minutach dotarliśmy na miejsce. Kierowca kazał nam wysiąść i poczekać. Wziął pieniądze i odjechał. Po chwili z domu wyszła kobieta. Myśleliśmy, że tamci dwoje wszystko z nią ustalili, ale okazało się, że… NIE! Pani była kompletnie zaskoczona naszą obecnością. Nie miała pojęcia, kim jesteśmy ani po co przyjechaliśmy. Wytłumaczyliśmy jej – w dużej mierze na migi bo nasz hiszpański ma poziom „prawie” podstawowy  – że chcemy zwiedzić plantację i zobaczyć, jak wygląda produkcja kakao.  

Obiecała, że oprowadzi nas po plantacji ale wyłącznie po hiszpańsku. Oczywiście zgodziliśmy się – kto jak nie my!

zwiedzanie plantacji

Okazało się, że ten hiszpański wcale nie jest taki straszny, a jak dwie strony chcą to się dogadają.
Pani przewodnik oprowadziła nas po plantacji, na której poza kawą i kakao rośnie wiele innych gatunków owoców. Żeby było ciekawiej wszystko co tylko miało dojrzały owoc mogliśmy próbować. Dostaliśmy więc do spróbowania kilka rodzajów pomarańczy – w tym jedna wybitnie soczystą, pomelo i różne gatunki mandarynek.
Zobaczyliśmy jak rośnie kawa i jak kwitną pomarańczowe drzewa (pachną podobnie do jaśminu).

Obejrzeliśmy drzewa kakaowca ze wszystkich stron, podotykaliśmy owoce i spróbowaliśmy zarówno tych dojrzałych, jak i tych trochę mniej.

produkcja kakao

Po około dwóch godzinach macania, próbowania, dotykania i wąchania przeszliśmy do najciekawszej części – procesu produkcji kakao!
I teraz kilka słów o tym, jak to wygląda.
Kiedy owoc kakaowca dojrzeje, przecina się go na pół i wydobywa z niego ziarna, które przez kilka dni fermentują w specjalnych koszach, a potem suszą się na sitach.

To właśnie na tym etapie zaczyna się magia – smak kakao w dużej mierze zależy od procesu fermentacji. Zbyt krótka sprawia, że kakao jest kwaśne i cierpkie, zbyt długa – że staje się gorzkie. Dobrze przeprowadzona fermentacja wydobywa z ziaren głębię i czekoladowy aromat.

Na świecie uprawia się głównie trzy odmiany kakaowca:

  • Criollo – najrzadsze i najbardziej szlachetne, o delikatnym, kwiatowo-orzechowym smaku;

  • Forastero – najczęściej spotykane, intensywne i bardziej gorzkie, z którego powstaje większość czekolad na świecie;

  • Trinitario – mieszanka obu poprzednich, łącząca aromatyczność Criollo z wyrazistością Forastero.

robienie czekolady

W takiej postaci – po fermentacji i suszeniu – ziarna trafiają najczęściej do fabryk.
My jednak poszliśmy krok dalej i z ziarenek zrobiliśmy sobie gorącą czekoladę!

Najpierw nasza gospodyni rozpaliła ogień w glinianym piecu, na którym rozgrzała gliniany garnek. Gdy ten już był wystarczająco gorący wsypała do niego kilka garści wysuszonych ziaren kakaowca.

Następnie mieszaliśmy wszyscy te ziarna do czasu aż zaczęły strzelać. To był znak, że są już dobre. Zostały przesypane na tackę gdzie chwile stygły.
Pozniej obraliśmy je z lupinek

Kiedy wszystkie ziarna były już czyste i gotowe, gospodyni pokazała nam, jak dawniej mielono kakao.  Na dużym, kamiennym blacie rozłożyła uprażone ziarna, a następnie rozcierała je ciężkim kamieniem. Ruchy były powolne i rytmiczne ale wymagające sporo siły. Ziarna stopniowo zaczęły puszczać tłuszcz, a masa stała się coraz bardziej miękka i lepka. 

Widząc nasze zmagania z kamieniem, gospodyni postanowiła ułatwić nam życie i przyniosła coś bardziej współczesnego – maszynkę do mielenia kakao, taką samą, jaką dziś można znaleźć w niejednym peruwiańskim domu.

Obsługa jej była niby prosta: wsypujesz ziarna, kręcisz korbką i patrzysz, jak z drugiej strony wypływa gęsta, ciemna masa o obłędnym zapachu. W rzeczywistości wymagało to jednak trochę siły – ziarna były twarde, a tłusta konsystencja sprawiała, że trzeba było się nieźle napracować.

Po zmieleniu ziaren została gęsta, ciemna pasta – czyste, stuprocentowe kakao. Rozgrzaliśmy odrobinę wody, a gdy tylko zaczęła delikatnie parować, dodaliśmy do niej pastę kakaową.

Wraz z pierwszymi bąbelkami na powierzchni rozszedł się zapach, którego nie da się pomylić z niczym innym – intensywny, głęboki, gorzkawy, a jednocześnie kusząco ciepły. Gotowaliśmy całość powoli, mieszając drewnianą łyżką i co jakiś czas dolewając trochę wody, aż masa stała się idealnie gładka.

Tak właśnie powstało prawdziwe kakao Inków – gęste, aromatyczne i pełne smaku.
Dla nas okazało się nieco zbyt gorzkie, więc dodaliśmy odrobinę cukru i mleka.

Efekt? Czysta poezja! Smak głęboki, zapach intensywny, a każdy łyk przypominał, jak wiele pracy i pasji kryje się w jednej filiżance.
Przyznajcie sami – narobiłam Wam ochoty na czekoladę, prawda? 

Wskazówki: Plantacja El Mangal Albergue Turístico
Adres: Av. Edgar de la Torre s/n, Maranura, La Convención – Cusco, Peru W tym miejscu skorzystać moższesz również z noclegu.

Tagi:

czekolada, El Mangal Albergue Turístico, kultura Inków, lokalne doświadczenia, Peru, peruwiańska kuchnia, plantacja kakao, podróże po Peru, produkcja kakao, Santa Maria, Slow Travel, tradycyjne kakao

Udostęnij ten post

Jedna odpowiedź

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *